Nie wszyscy chcą pamiętać o "Ziutku"

Z okazji 90 rocznicy urodzin „Ziutka”, powstańca warszawskiego, walczącego w harcerskim batalionie „Parasol”, żołnierza i poety, odbył się koncert w Muzeum Powstania Warszawskiego.  Żyjący brat „Ziutka”, Janusz Szczepański oraz zaproszeni goście, starsi i młodsi wysłuchali wierszy poety w wykonaniu zacnych muzyków. Była też filmowa opowieść o powstaniu piosenki „Pałacyk Michla „ śpiewanej później przez Mieczysława Fogga. Gdy w trzecim dniu Powstania Warszawskiego oddział „Ziutka” otrzymał rozkaz „obsadzenia „ opuszczonego Pałacyku Michla przy ul. Wolskiej 40, „Ziutek” zasiadł wieczorem do fortepianu i ułożył słowa piosenki, która stała się wojennym hymnem harcerskiego batalionu "Parasol".

Na zakończenie koncertu zespół DePress wykonał ostatni wiersz poety, „Czerwona zaraza”.  Dojrzały, gorzki  tekst 22- letniego ucznia warszawskiego liceum. „Ziutek” zmarł 10 września 1944 roku, w wyniku ran odniesionych podczas osłaniania ewakuacji oddziałów powstańczych ze Starego Miasta.

A co stałoby się z "Ziutkiem" gdyby przeżył? Czy zostałby zaaresztowany w 1948 roku w Wigilię jak Jan Rodowicz „Anoda” i zamęczony? O „Anodzie” i jego niesamowitym poczuciu humoru pisze w swoich wspomnieniach Bogdan Deczkowski „Laudański”: „Uważano go za duszę towarzystwa . Trwające kilka dni deszcze nie popsuły nam humoru, mimo mokrych ubrań, kocy. Janek „Anoda” opowiadał dziesiątki dowcipów. Był znakomitym „pajęczarzem”. Jego własnej roboty mikroskopijne radio na baterie, chwytało fale: „Tu mówi Londyn…”.

A może „Ziutek” zostałby skazany na śmierć w 1946 r. jak Jan Kempiński, student. Adwokat poznański, Alfred Oleksa, wskazywał, iż oskarżony dokonał wielu bohaterskich czynów w czasie okupacji, uruchamiał odbiorniki radiowe, uciekł z transportu do Dachau, był w 204 dywizji partyzanckiej, uwolnił więźniów w Kielcach, rozbroił 70 żołnierzy niemieckich, walczył w Górach Świętokrzyskich, rozbił liczne oddziały niemieckie, wysadził w powietrze wiele pociągów, był 3 razy ciężko ranny, współdziałał z Armią Czerwoną. Odznaczony dwukrotnie Virtuti Militari i sześciokrotnie Krzyżem Walecznych. No cóż, był inteligentem i patriotą, wyrok został wykonany.

„O przyczynach śmierci wielu innych być może nigdy się nie dowiemy. Ale zadaniem historyków jest przywrócenie pamięci i czci tym, którzy zginęli, i tym, którzy żyją. Nas interesuje odpowiedzialność polityczna za dokonane zbrodnie. Nie żądamy wyroków sądowych, lecz wyroku historii. Kolejne pokolenia Polaków muszą dowiedzieć się, jak wyglądał mechanizm miażdżenia i niszczenia społeczeństwa, obywatela i człowieka przez agresywną, niszczycielską i niekontrolowaną władzę państwa totalitarnego”

- napisała Maria Turlejska w 1981 roku.

Maria Turlejska do 1978 roku była aktywną działaczką państwa komunistycznego, które 30 października 1944 roku wydało dekret o ochronie państwa, zgodnie, z którym kara więzienia lub kara śmierci groziła z wszystkich jedenastu artykułów. I tak „Art. 1 stwierdzał, że podlega karze więzienia lub karze śmierci ten, kto zakłada związek mający na celu obalenie demokratycznego ustroju Państwa Polskiego albo, kto w takim związku bierze udział, kieruje nim, dostarcza mu broni lub udziela innej pomocy. Byli tu, więc zrównani w wymiarze kary organizatorzy, kierownicy i pomocnicy. Art. 7 dotyczył tych, którzy wywierają wpływ na rady narodowe, sądy, urzędy..”

„Dodajmy tu, że polskie ustawodawstwo karne nie znało jeszcze w ciągu całej swej historii podobnych kar i było sprzeczne z postanowieniami konstytucji marcowej 1921 r. a w każdym razie przekreślało ją w zakresie praw i swobód obywatelskich.”

I rozpoczęto od likwidacji polskiej elity nie bacząc na jej wiek, od członków NSZ, ZWZ, AK, WIN, BCh, PSL, duchownych, osób posiadających własność prywatną i innych, niegodzących się na zniewolenie. „Według MSW liczba zaaresztowanych w latach 1944-1949 wynosiła 150 tysięcy”- pisze w swojej książce Maria Turlejska. A liczba przysposobionych, młodych pracowników UB w 1945 roku wynosiła 25 tysięcy. Ktoś musiał „wrogów ładu publicznego” wyciągać z domów, szkół, miejsc pracy, aresztować, przetrzymywać w więzieniach, kamieniołomach, kopalniach, przesłuchiwać, (czyli katować, aby zmusić do fałszywych zeznań), wydawać fałszywe wyroki, rozstrzeliwać czy wieszać tysiące niewinnie oskarżonych, kasować mienie, nękać rodziny, przyjaciół i sąsiadów.

„Tu wczoraj jeszcze brat swych własnych braci

Gnoił w więzieniach, torturował, tracił,

Spodlił, oszukał, wreszcie upokorzył,

Na krwawy czerep czapkę błazna włożył.”

(Antoni Słonimski).

A co napisała Maria Turlejska o 1981 roku? „ Przynajmniej przez cały rok 1981 straszyło się społeczeństwo polskie widmem wojny domowej. Ta groźba „krwawej łaźni” stanowiła również koronny argument, którym posłużono się przy wprowadzaniu stanu wojennego. Zamiarem władzy było prewencyjne uniknięcie wojny domowej, która – jak twierdzono- już raz toczyła się na ziemiach polskich. Aby tej wojny uniknąć, ubezwłasnowolniono społeczeństwo, zawieszono bądź rozwiązano organizacje zawodowe, samorządowe, kulturalne, środowiskowe, drastycznie i na niebywała skalę…zredukowano prawa obywatelskie, społeczne i kulturalne wszystkich bez wyjątku mieszkańców kraju.” I znowu czystki wśród  polskiej elity.

A co dzieje się po upływie kolejnych 30 lat? W książce Marii Turlejskiej jest dedykacja „Adamowi Michnikowi i Janowi Kofmanowi, dzięki którym ta książka powstała”. Dlaczego więc Ci, którzy troszczą się o przywrócenie pamięci i czci tym, którzy zginęli, i tym, którzy żyją są traktowani z nienawiścią i pogardą i wydawane są na nich wyroki? Dlaczego znowu straszy się społeczeństwo wojną polsko-polską? Czy ja mogę czuć się bezpieczna, jeśli bezduszni winowajcy   i przysposobieni przez nich następcy żyją obok mnie bez choćby wyroku historii?